środa, 27 lutego 2013

Cela z widokiem na stryczek (NIE, 09/2009)

Zabójca Krzysztofa Olewnika łapał ostatni oddech w siedzibie ogólnopolskiego zarządu uwięzionych gangsterów. Płockie powietrze najwyraźniej nie służy psychice osób zamieszanych w sprawę morderstwa Krzysztofa Olewnika i zapadają oni na „syndrom Baraniny”.


Wojciech Franiewski
I
Sprawców porwania Olewnika – jak wiadomo – złapano i ukarano. Padły wyroki dożywotniego więzienia. Zaczęły się kolejne śmierci – samobójcze w areszcie. Pierwszy powiesił się w celi Wojciech Franiewski, szef gangu, jeszcze zanim złożył zeznania. To właśnie on miał najprawdopodobniej bezpośredni kontakt ze zleceniodawcami uprowadzenia Olewnika. Być może mógł powiedzieć zbyt wiele? Nie zdążył. Potem miał zginąć Sławomir Kościuk, bo to on pękł pierwszy i wskazał miejsce ukrywania porwanego. Po śmierci Franiewskiego Kościuka dobrze pilnowano. Dopiero gdy trafił do więzienia w Płocku, znaleziono go powieszonego na prześcieradle w celi. Robert Pazik nieraz rozmawiał z policjantami o sprawie. Mógł coś sypnąć, tym bardziej że lada dzień znowu miał składać wyjaśnienia związane z domniemaną współpracą policjantów z gangiem. Ale Pazik siedział w Sztumie dobrze pilnowany.
 

Sławomir Kościuk
II
Robert Pazik, ksywa Pedro, wiedział, że jeśli trafi do Płocka, to jego godziny są policzone. Bo tam nie tylko nie ma warunków do przetrzymywania więźniów niebezpiecznych, ale przede wszystkim od lat działa zarząd garuchów (grypsujących, stałych bywalców kurortu), który podejmuje decyzje dotyczące więźniów. Np. także takie, kto ma prawo żyć, a kto musi popełnić samobójstwo.
– Więzienie w Płocku to obora – mówi dr Paweł Moczydłowski, socjolog, szef Służby Więziennej w latach 1992–94.
Ma rację. To zakład, w którym gołym okiem widać niedoinwestowanie w więziennictwo. Tutaj nie ma oddziału, lecz są jedynie trzy cele dla niebezpiecznych więźniów, nie w pełni monitorowane, znacznie oddalone od monitoringu. W więzieniu w Sztumie, choć nie było z nim problemów, Pazik siedział na oddziale dla szczególnie niebezpiecznych, tzn. ence. W pełni monitorowana cela, nagrania z monitoringu przechowywane co najmniej przez parę dni.
Tymczasem Pazik decyzją sądu z Sierpca trafia właśnie do Płocka z powodu gównianej sprawy, która dla gostka już skazanego na dożywocie miała takie znaczenie jak dla trupa trendy w modzie. Podobno Pazik zapoznał jednego ze swoich bandziorkowatych kolegów z pracownikiem firmy Olewnika, żeby kumpel mógł dokonać napadu na konwój przewożący pieniądze. Sprawa nie miała nic wspólnego z porwaniem Olewnika, chodziło jedynie o napad na konwój z kasą. Do żadnego napadu nie doszło, bo coś się złodziejom posrało po drodze. Czyli nawet nie było przestępstwa.
Jednak dziwnym trafem dla sierpeckiego sędziego ta sprawa miała kluczowe znaczenie. Tak kluczowe, że postanowiono sprawić, żeby rozprawa odbyła się w salce przy płockim areszcie, a co za tym idzie wysłać Pazika do tamtejszego więzienia.
– To w ramach ułatwienia – tłumaczył się rzecznik więzienia. Pewnie w ramach ułatwienia Pazikowi samobójczej śmierci...
– Mój syn nie chciał jechać do Płocka – mówi matka Roberta Pazika. Tydzień wcześniej obiecał jej, że najszybciej, jak to będzie możliwe, do niej zadzwoni.
– Syn brzydził się samobójstwem – dodaje matka.
Powiedział tylko, że nie chce, żeby go przewozili do więzienia w Płocku.
Miał powody.


Robert Pazik
III
– O tym, że w Płocku istnieje swoisty zarząd wszystkich osadzonych, wiedzą wszyscy dyrektorzy placówek penitencjarnych – mówi dyrektor jednego z więzień proszący o anonimowość. – Płock rządzi. Tutaj grypsera decyduje, kiedy gasi się światło...
Wszystko zaczęło się dawno, po 1998 r., kiedy to wybuchł bunt w zakładzie w Czarnem. Najbardziej krwawy i dramatyczny bunt w historii polskiego więziennictwa, z trupami wrzucanymi do więziennego pieca. Do Czarnego trafiali gangsterzy z przestępczości zorganizowanej, mordercy i najgorsze porąbańce. Po buncie i znacznym spaleniu czarneckiego pudła takim miejscem stał się zakład w Płocku.
Gdy dodatkowo zmieniły się przepisy i więźniowie mieli być osadzani jak najbliżej miejsca zamieszkania, chłopcy z Mokotowa, Pruszkowa i Wołomina z powodu bliskości do stolicy trafiali właśnie tutaj. A, jak wiadomo, oni mają największy szacun u garuchów, szybko więc zaczęli dyktować warunki. Tak powstał zarząd. Z czasem przeludnienie w więzieniach spowodowało, że umieszczało się chłopców z miasta w zakładach w całym kraju, ale zarząd w Płocku pozostał.
– To się zmienia – mówi Tadeusz, częsty pensjonariusz płockiego kurortu. – Ale zasady pozostają te same.
Jaką siłę ma zarząd, może obrazować historia sprzed paru lat, gdy weszły przepisy, że osadzony może korzystać z dodatkowych ułatwień, tylko jeśli współpracuje ze służbą penitencjarną i realizuje program resocjalizacyjny. W praktyce wygląda to tak, że jeżeli wychowawca stwierdzi, że więzień ma uczęszczać na zajęcia AA albo powinien zadośćuczynić ofierze czy też pójść do pracy, jeśli chce mieć prawo do widzeń czy prosić o przepustkę, musi dostosować się do zaleceń wychowawcy. Jak wiadomo grypsującym nie wolno wchodzić w żadne układy, a już na pewno nie z klawiszami czy wychowawcą. Wiąże się to jednak z udupianiem więźnia przez służby więzienne, i to zgodnie z przepisami. Wtedy, przed laty, zebrał się zarząd w Płocku, żeby zdecydować, czy grypsującym wolno częściowo przynajmniej realizować program resocjalizacyjny. Obrady trwały cztery dni, a informacje z „posiedzenia” docierały na bieżąco do wszystkich jednostek penitencjarnych w kraju.
– My też wiedzieliśmy o tych obradach, bo wiadomo, że informacje docierające do jednostki przechwytywaliśmy – mówi dyrektor jednego z zakładów karnych.
Po czterech dniach zarząd zezwolił grypsującym na częściową współpracę ze służbą więzienną dla uzyskania pewnych udogodnień.
– Kontakt ze światem zewnętrznym wcale nie jest trudny – mówi „Duży”, zaufany płockiego zarządu, wielokrotnie osadzany w płockim więzieniu. – Decyzje bez problemu docierają w obie strony. Zlecenia na frajerów też.
Na pytanie, czy dostarczał zlecenie z miasta na Pazika i Kościuka, lekko się uśmiecha... Duży mieszka w Płocku. Jest rodzinnie związany z byłym prezydentem Płocka, bliskim znajomym posłów z tego terenu, szczególnie związany ze starostwem. Zarówno dawny wychowawca, jak i funkcjonariusz służby więziennej z Płocka mówią, że Duży miał ogromne przywileje w pierdlu. Zarząd tylko jemu zezwolił na rozprowadzanie narkotyków. Zdarzało się, że także funkcjonariusze zamawiali u niego amfetaminę. Podobno gdy siedział, a chciał zobaczyć się z kobietą, do więzienia przychodził funkcjonariusz ABW albo CBŚ z wnioskiem o wydanie więźnia w celach procesowych. Dyrektor mógł tylko przyklepać. Duży jechał do domu, pobzykał, policzył dzieci i funkcjonariusz odwoził go do pudła.
– Oczywiście, że wiemy o zarządzie w Płocku – mówi Marcin, kiedyś wychowawca w jednym z więzień. – Dopiero po tych samobójstwach wszyscy nabrali wody w usta, ale dawniej mówiło się o tym otwartym tekstem.
Gdy spytałam Dużego, czy służba więzienna w płockim zakładzie może zrobić z tym porządek, o mało nie spadł ze stołka ze śmiechu.
 

IV
Według przedstawicieli więziennictwa to nic dziwnego, że Pazik pojechał do Płocka na długo przed planowaną rozprawą, w której miał brać udział.
– Akurat w tym dniu nasz referat miał do dyspozycji odpowiednią liczbę ludzi, samochód i sprzęt potrzebny do konwoju więźnia ze statusem szczególnie niebezpiecznego – mówi Jan Kościuk, rzecznik KWP Gdańsk. – Termin ten konsultowaliśmy z działem ewidencji Zakładu Karnego w Sztumie, mieliśmy także wymaganą przez przepisy zgodę Sądu Rejonowego w Sierpcu (prowadził sprawę, w której oskarżony był Pazik, i wydał nakaz przetransportowania), a także Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Nikt nie miał zastrzeżeń do tej daty.
Opinia publiczna dowiedziała się, że nigdy nie wiadomo, kiedy będzie konwój.
– To kompletna bzdura. W każdym zakładzie karnym konwoje są w konkretnym dniu tygodnia. Z reguły we wtorki. Brane są też pod uwagę konwoje szczególne, takie, w których kobieta musi być przetransportowana z facetami i musi mieć wydzieloną „celę” w samochodzie, żeby się do niej nie dobierali – mówi Kamil z Wołomina.
– Siedziałem na ence i byłem przewożony wielokrotnie na rozprawy. Po pierwsze jechałem albo dzień przed, albo nawet tego samego dnia. Kiedyś jednego dnia pojechałem rano 220 km na sprawę i tego samego dnia wróciłem do zakładu w Tarnowie. Po drugie, jakie tam dodatkowe środki bezpieczeństwa? Normalnie jedzie funkcjonariusz z długą bronią, drugi z krótką i w pełni uzbrojony kierowca. Zanim konwój odjedzie, mówią stałą formułkę, że w razie najmniejszych problemów strzelają bez ostrzeżenia. Kto się wychyli, kochana? – mówi Tadeusz.
 

V
Jak wygląda cela „N”? W normalnym zakładzie karnym monitorowana jest w każdym zakątku. Też w kąciku sanitarnym, choć oficjalnie się o tym nie mówi.
– Kiedyś jak byłem na ence w Tarnowie, w kąciku za zasłonką się onanizowałem. Następnego dnia zostałem za to ukarany – mówi Tadeusz B. skazany za handel narkotykami.
Wszystkie sprzęty, takie jak łóżko, taboret, stolik są przykręcane do podłogi, żeby delikwent nie mógł wykopać sobie ich spod nóg, gdy chce się powiesić. W Płocku obraz z monitorów można zobaczyć w sali znacznie oddalonej od celi, w której przebywał Pazik. Krótko mówiąc, samobójca mógłby na oczach klawiszy się wieszać machając do oglądającego go strażnika. Funkcjonariusz, żeby dotrzeć do jego celi, musi minąć i otworzyć nie tylko wiele okratowanych lub żelaznych drzwi, ale jeszcze musi pokonać schody. Strażnik pilnujący osadzonego pod celą może jedynie zajrzeć przez wizjer, bo na otwarcie celi musi mieć oficjalną zgodę. W tym czasie delikwent od dawna jest trupem.
W dniu gdy wieszał się Pazik, w zakładzie w Płocku akurat była karetka w związku z wezwaniem do innego więźnia. Stąd reanimacja zaczęła się stosunkowo szybko.
 

VI
– Wcale nie trzeba wyjątkowo się starać, żeby osadzonego doprowadzić do samobójstwa – mówi dyrektor jednego z więzień. – Poznaje się konstrukcję psychiczną więźnia i wiadomo, w co trzeba uderzyć. Czy jest to rodzina, dzieci, matka, czy może znęcanie się fizyczne, zadawanie bólu czy poniżanie przez wykorzystywanie seksualne. Według mnie zawsze się uda. Nie da się całkowicie odizolować więźnia. Jeśli nie może się z nikim spotkać, to przecież można do niego krzyczeć przez okno. Poza tym to są określone sygnały, gesty, ruch palcem np. podczas podawania posiłku. Byli tacy, których ciężko było złamać. To po paru dniach przychodziła informacja, że syna mu potrącił samochód albo córeczka spadła z huśtawki w parku. I pękali.
– Może Pedro mógł gadać? On za bardzo strugał twardziela – mówi Duży. – Poza tym wiadomo, że nawijał psom poza protokołem.
Do zlikwidowania Pazika potrzeba było warunków, które znajdują się w więzieniu w Płocku. W Sztumie pilnowany był cały czas i wszędzie. O śmierci Pazika tak mówił Artur Kowalski dyrektor płockiego kurortu: – To bardzo przykry i zaskakujący, ale jednak zbieg okoliczności.
Czy na pewno? Już za komuny krążył dowcip o samobójcach, których ostatnimi słowami były: „druzja, nie strieliajtie”.

PS Wszyscy pracownicy służby więziennej prosili o pełną anonimowość. Nie boją się ani więźniów, ani płockiego zarządu, ale przełożonych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz