środa, 27 lutego 2013

Codzienne akty przyjaźni z Ukrainą (NIE, 15/2008)

Naród wybrany przyjmuje wędrowców na ziemi obiecanej.
Jestem naukowcem – mówi Jurij Kliniczkow – jeżdżę po świecie na zaproszenie uczelni. Już pięć razy załatwiałem kartę czasowego pobytu, ale nigdzie nie potraktowano mnie tak jak w Polsce.
Urząd Wojewódzki w Warszawie, Wydział Cudzoziemców. W korytarzu gęsto od kłębiących się ludzi. Wyciągamy numerek – 252. Większość czeka do pokoju 51. Tam się składa dokumenty potrzebne do otrzymania karty czasowego pobytu w Polsce.
 
1.
– Jestem tu osiemnasty raz – mówi kobieta w zaawansowanej ciąży. – Traktują mnie jak śmiecia. Jak powiedziałam, że nie mam siły ciągle tu przychodzić, urzędniczka mi powiedziała, że ona mi tego dziecka nie zrobiła.
Nastia chce spokojnie urodzić w Polsce. Tu jest ojciec jej dziecka, a na Ukrainie nikt na nią nie czeka. A już na pewno nie na jej dziecko, jeszcze jedną gębę do żarcia. W październiku skończyła jej się karta pobytu. Wbrew przepisom nadal jej nie otrzymała.
– Za każdym razem wymyślają inny powód. A to podpis był nie taki, a to zdjęcie źle zrobione, a to czegoś brakuje. Wielokrotnie składałam te same dokumenty,
a oni twierdzą, że ich nie ma.

Bogumioł K. ze Lwowa pracuje jako złota rączka. Kafelki położy, ściany pomaluje. Naprawdę to inżynier budowlany. Do Polski przyjeżdżał co jakiś czas. Pewnego dnia na katowickiej trasie wjechał pod tira. Jest niepełnosprawny, przeszedł cztery operacje. Jak najszybciej musi mieć piątą – w Konstancinie. Czeka na kartę pobytu piąty miesiąc. Po kilka godzin stoi o kulach na urzędowym korytarzu.
– A jeśli stracę przez to nogę?
Katia jest studentką III roku. Studiuje zaocznie. W urzędzie powiedzieli jej, że studentom zaocznym nie należy się prawo pobytu na czas oznaczony w RP. Jeśli nie będzie miała karty pobytu, wyrzucą ją z uczelni.
– Co ja mam teraz zrobić?
Przed urzędem kolejka ustawia się już około piątej rano. Kobiety z małymi dziećmi, niepełnosprawni, kobiety ciężarne. Wydawane jest około 300 numerków.
 
2.
Sylwia Dmochowska prowadzi zakład krawiecki. Chce dać pracę czterem ukraińskim krawcowym. Na legalu. Nie chce nikogo zatrudniać na czarno.
– Dopełniłam wszystkich formalności, mam pozwolenie na zatrudnianie obcokrajowców, złożyłam przyrzeczenie zatrudnienia czterech kobiet, zapłaciłam za wszystko – mówi.
Około 7 tys. zł za same papiery pracownic. Dokumenty złożyła pół roku temu. Zgodnie z przepisami od pięciu miesięcy Ukrainki powinny mieć kartę pobytu. Marzenie ściętej głowy.
Halyna S., Natalia K., Olha R. i Aweliya T. przyjechały z Ukrainy na zaproszenie poprzedniego pracodawcy. Jego firma zbankrutowała i dziewczyny straciły pracę. Wtedy znalazły ogłoszenie Dmochowskiej. Ucieszyły się, bo nie muszą pracować na czarno. Tym bardziej że są to samotne matki, jedyne żywicielki rodziny. Z tego, co zarobią i wyślą do domu, utrzymują się najbliżsi. Kończyły im się karty pobytu, załatwiane jeszcze na Ukrainie. Dmochowskiej do głowy nie przyszło, że przez urząd wojewódzki nie będzie mogła legalnie zatrudnić pracowników.
– Dokumenty zaczęłam składać w październiku. Wszystkie. Na pewno nic nie brakowało.
Dmochowska pokazuje kopie papierów, które złożyła. Jest ich nawet więcej, niż wymagają przepisy. Zarówno tych dotyczących Ukrainek (kopie paszportów, umowa wynajmu mieszkania, przyrzeczenie zatrudnienia, wizy, zdjęcia i wszystkie dokumenty konieczne do złożenia wniosku), jak i dotyczące jej firmy. Zgodnie z przepisami urząd ma 45 dni na wydanie karty. Teoretycznie pozostawało tylko czekać.
– Byłam w urzędzie od tamtego czasu prawie trzydzieści razy. Nie znaleziono niczego, o co można się przy-czepić. Kazano czekać – mówi Dmochowska. – Za każdym razem 4–5 godzin stania w kolejce.
Potem zaczęła dostawać pisma. Od tej samej inspektorki, z którą wielokrotnie rozmawiała. Najpierw dowiedziała się, że nie okazała oryginału paszportu.
– To bzdura. Po prostu nie da się udowodnić, że okazywałam. Zresztą nie przyjęto by mi dokumentów, gdybym nie okazała paszportów, bo to jest podstawa.
Następnie stwierdzono, że nie było zdjęć w dokumentach. Też bzdura. Potem, że na stronie siódmej nie było podpisu. Teraz zażądano aktu prawnego do zajmowanego lokalu. Czy kobiety muszą najpierw kupić mieszkanie, żeby dostać prawo czasowego pobytu?...
Gdy było już wszystko, niektóre dokumenty znikały z teczki, a dokumentacja Olhi R. zaginęła w całości.
– Boimy się deportacji – mówi Halyna S. – Chcemy pracować.
 
3.
Czy to celowa robota urzędników? Po co?
Pomiędzy tłumem czekających ludzi chodzą „prawnicy”. Tak w każdym razie o sobie mówią. Uśmiechnięci podchodzą do cudzoziemców i oferują usługi. Pomogą załatwić kartę pobytu. Tysiąc albo dwa – w zależności od trudności sprawy. Próbujemy skorzystać z ich usług.
– Ale wie pan, ja tu była nielegalnie od dawna – mówię z udawanym akcentem. – A jak nielegalnie, to podobno nie dadzą. Mnie się taka robota trafia, ale muszę mieć kartę...
– Nie problem, kochana. Nie takie rzeczy tu przechodziły.
Umawiamy się na doniesienie dokumentacji. Na razie 1500 zł. Potem się zobaczy. Miły pan idzie do pokoju inspektorów. Przez szybę widać, jak żartują, śmieją się. Widać, że dobrze się znają.
– Jak ktoś nie korzysta z ich usług, to czeka miesiącami – mówi Grugij.
Załatwia kartę czwarty raz.
Sprawy załatwiane za pośrednictwem „prawników” idą sprawnie i szybko. I urzędniczki na nich nie warczą jak na innych petentów. Może zakochane.

3 komentarze:

  1. Taka właśnie bywa Polska bo niektórym się wydaje, że jesteśmy pępkiem świata. Nauczmy się traktować cudzoziemców tak jakbyśmy sami chcieli być potraktowani za granicą. W.

    OdpowiedzUsuń
  2. zydzi parszywa rasa zydzi zmej Polski won

    OdpowiedzUsuń
  3. tygodnik NIE o dps zameczek w Lublincu prawde pisze bo to prawda

    OdpowiedzUsuń