czwartek, 28 lutego 2013

Sąd się nudzi (NIE, 01/2010

Toczy się postępowanie, w którym nie ma poszkodowanego, skarżącego, szkody i nawet dowodu rzeczowego przestępstwa.
Państwo J. żyli zwyczajnie. Oboje zapracowani, dzieci odchowane, własne firmy. Dorobili się mieszkania, samochodu i nerwicy. Cóż, stolica.
Witold J. mógł jednak odetchnąć świeżym, wiejskim powietrzem, bo w ich małej podwarszawskiej posiadłości prowadził praktykę weterynaryjną. Wracał w weekendy do domu, liczył dzieci i odpoczywał. Choć robota ciężka, to zupełnie nieopłacalna, co go dołowało. Żona to jednak rozumiała. Tyrała więc więcej, bo przecież dom i dzieciaki trzeba utrzymać, a on niech ma tę swoją weterynaryjną pasję.

I tak lata mijały.
Pewnego dnia, dokładnie w urodziny Małgorzaty J., zadzwoniła do niej kobieta. Pomoc weterynaryjna męża. I ze swobodą poinformowała Małgorzatę J., że od lat jest kochanką swojego szefa, a jej małżonka, i oczekuje, że Małgorzata J. zrzeknie się praw do posiadłości na wsi, bo to ona tam zamiata podwórze i piele ogródek.
Co tu dużo gadać – żona się wściekła. Tym bardziej że mąż przestał odbierać telefon, jak na odważnego mężczyznę przystało. Postanowiła przeprowadzić własny wywiad na miejscu zdrady. Tam dowiedziała się, że młoda kobieta mówiła prawdę, zapomniała tylko dodać, że od dawna Witold J. utrzymuje także jej dzieci, zapominając o utrzymaniu swojej własnej dwójki potomstwa, a jego niedochodowy weterynaryjny biznes to zwykła ściema.
W krótkich żołnierskich słowach powiedziała mężowi, co o nim myśli, porównując go do męskich genitaliów, i poinformowała, że więcej widzieć go nie chce. No, chyba że w sądzie. I wystąpiła o alimenty na dorastającą młodszą córkę. Alimenty w sądzie jej przyznano, ale mąż okazał się niewypłacalny, na co przedstawiał niezbite dowody z urzędu skarbowego. Udała się więc do komornika, któremu wskazała źródła dochodu małżonka i kasę wyrwała. Witold. J. poszedł do śródmiejskiej prokuratury rejonowej. A tam pani prokurator słuchała go uważnie…
Oskarżam Małgorzatę J. o to, że działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej doprowadziła do niekorzystnego rozporządzenia mienia firmę Pol­komtel SA w kwocie 326,74 zł w ten sposób, że wprowadziła w błąd pracownika firmy co do tożsamości osoby zawierającej umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych składając swój podpis w imieniu Witolda J. – napisała prokurator Agata Kłos, dziś już zastępca prokuratora rejonowego. Prowadziła jeszcze postępowanie w sprawie zmiany zamków do mieszkania, której dokonała rzekomo Małgorzata J., ale okazało się, że znerwicowany Witold J. zapomniał szyfru do zamka i dlatego nie mógł się dostać do mieszkania.
W 2004 roku, gdy upadła firma, w której Małgorzata J. pracowała, został jej w spadku służbowy telefon. Żeby go nie stracić (a był nowy, wypasiony), trzeba było dokonać cesji z upadającej firmy na pracownicę. Ponieważ ów szpanerski telefon bardzo spodobał się jej mężowi, zdecydowali oboje, że cesja będzie na niego. O co więc niby oskarża ją mąż? Ano o to, że jak przyszedł pracownik Polkomtelu, a Witold J. był w swojej przychodni weterynaryjnej, ona podpisała się w jego imieniu. Oszukała tym firmę. A to według pani prokurator przestępstwo. Skąd kwota 326,74 zł? Otóż taki był rachunek na przekazywanym Witoldowi J. telefonie. Kwotę tę Małgorzata J. zapłaciła. Polkomtel, wbrew temu, co twierdzi prokurator Kłos, nie ucierpiał. Nie ma zatem ani szkody, ani poszkodowanego. O czym zresztą wielokrotnie zapewniali przed sądem przedstawiciele firmy.
Czy Małgorzata J. podpisała się w imieniu męża, nie wiadomo, bo oryginału umowy nie ma. Polkomtel nie ma obowiązku przechowywać jej tak długo. Dowód rzeczowy szlag trafił. Całe oskarżenie opiera się jedynie na zeznaniach złożonych przez Witolda J., który nie może ich powtórzyć przed sądem. Niedługo po rozmowie z prokuratorem umarł. Zabił go rak trzustki. Nie ma więc też świadka oskarżenia. Poza tym w aktach sprawy znajduje się zeznanie Witolda J. jako osoby obcej dla oskarżonej. A on przecież był jej mężem (nie mieli rozwodu), o czym prokurator musiał wiedzieć.
Oskarżenie wpłynęło do sądu w lipcu 2006 r. Od tamtej pory wezwano wielu świadków. Głównie pracowników Polkomtelu, którzy albo nic nie pamiętają sprzed pięciu lat, albo zapewniają, że nie mogliby wówczas uwierzyć, że Małgorzata J. jest Witoldem J., bo nie ma wąsów i ma cycki. Tylko w 2009 r. odbyło się sześć rozpraw.
Sędzia co chwila powołuje jakiegoś biegłego, nakazuje dodatkową ekspertyzę grafologiczną (bo ręka tego, co to niby nie podpisał, leży w grobie) albo zleca nowe ekspertyzy. Na przykład żeby sprawdzić, kto dzwonił z owego numeru telefonu w 2004 r. i z jakiego miejsca. A do tej wiedzy nie dochodzi się łatwo. Ani szybko. Ani też tanio. Nie wiadomo także, co niby ta wiedza miałaby wnieść do sprawy. Sprawy, powtórzę, w której nie ma poszkodowanego (Pol­komtel nie ma żadnych roszczeń), świadka oskarżenia (Witold J. nie żyje), brak jest samej szkody (rachunek na 326,74 zł został zapłacony) i dowodu rzeczowego (umowy cesji).
Małgorzacie J. po mężu pozostały głównie długi, które spłaca do dziś, bo z trupem nie ma co zadzierać. W razie czego za niego aktu zemsty dokona warszawska prokuratura lub sąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz