środa, 20 marca 2013

Człowiek z platyny (NIE 33/2012)


Nie warto być chorym i biednym. Są instytucje, które takich eksterminują.

Mateusz zawsze był cichy. Za cichy. Najbardziej lubił jeździć rowerem. I lubił chodzić do szkoły. Do czasu. Tamci chłopcy byli za głośni, ale o nich się mówiło normalni, a o Mateuszu odwrotnie. Zabierali mu wszystko; zaczęło się chyba od gumki do ścierania. Zwykle oddawał, co chcieli, bo go popychali, bili, spychali ze schodów. Ale wtedy, we wrześniu, słonecznika nie oddał...
     Gdy bili go na szkolnym korytarzu, nikt nie reagował. Normalka. Nie pierwszy raz. Zresztą jak ta ofiara się nie skarży, to jego problem. w końcu miał już 12 lat. Wtedy jednak po raz pierwszy poszedł do nauczycielki. Płakał. Powiedział, że to trwa od dawna, że obiecali, że go zabiją, że zdejmują mu majtki na szkolnym korytarzu, że się boi. Nie pamięta, czy kazała mu im oddać, czy w ogóle coś powiedziała. Wiadomo tylko, że nikt nie zareagował. Następnego dnia złapali go na schodach. Za to, że poskarżył. Było ich sześciu. Fachowo go trzymali. Kopali i okładali pięściami. Potem złapali za nogi i ciągnęli po schodach. Tak, aby głową uderzał o stopnie.
   
Prawdopodobnie stracił wtedy przytomność, bo nie wie, czy był na lekcji, czy od razu poszedł do domu. Drogi do domu też nie pamięta. Nikomu się nie poskarżył. Po co? I tak nie warto, A może dostać jeszcze mocniej. 2 tygodnie potem przy obiedzie nie mógł znaleźć na stole szklanki z kompotem. Trafiał dłonią w próżnię.
     Mateusz tracił wzrok wskutek pobicia przez szkolnych kolegów na szkolnym korytarzu, tam gdzie nauczyciel musiał widzieć, co się dzieje.
     Rodzice pobiegli do lekarza i do szkoły. Lekarz nic już nie mógł zrobić. Wodogłowie spowodowane urazem, uciskające nerwy wzrokowe. Szkoła nic zrobić nie chciała. Oto fragment uzasadnienia sądu: Doszło do pobicia powoda w szkole (...). Zdarzenia te próbowali ukryć funkcyjni przedstawiciele szkoły w Kaszczorze, do której uczęszczał powód. Wykorzystując nieporadność matki powoda, która cierpi na zaburzenia psychiczne, nauczyciele przedstawili jej do podpisania protokół powypadkowy sporządzony w oparciu o zdarzenie, które nie miało miejsca. Fikcyjnie ustalone i opisane zdarzenie było ujęte również w dokumentacji szkodowej przedstawionej ubezpieczycielowi. I tak chłopiec nie tylko nie mógł dochodzić sprawiedliwości, ale nawet nie otrzymał odszkodowania, bo szkoła stworzyła dokument stwierdzający, że do pobicia doszło poza szkołą.
     - Zawsze znęcali się w szkole nad Mateuszem i wszyscy to wiedzieli - mówi dawny kolega chłopca. Boi się podać imienia, bo teraz on będzie miał przesrane we wsi.
     Mateusz przeszedł 3 trepanacje czaszki. Wstawiono mu platynową płytkę, ale wzroku nie dało się przywrócić. Chłopiec widzi jedynie kontury jednym okiem. Drugie jest ślepe.
     W szkole też stał się problemem. Niektórzy nauczyciele przestali się do niego odzywać - podobno nakaz dyrekcji... Koledzy mieli go traktować jak powietrze - nakaz grupy agresywnych chłopców... Szybko postarano się, aby Mateusz przeszedł do innej placówki. Podobno dla jego dobra. Wiele kilometrów od domu.
     Rodzice Mateusza wystąpili do sądu o ukaranie sprawców pobicia. Ukarany został tylko jeden, choć wszystkich sześciu uznano winnymi pobicia. Kara była co najmniej dziwna. Opieka kuratora i nakaz poprawy zachowania. Dziś, po latach od tamtego zdarzenia, głównego sprawcy boi się cała wioska.
   
Chłopiec powoli dochodził do siebie. Nauczył się żyć z wodogłowiem, ćwiczył, czytał brajlem. Uznał, że to pozwoli mu pozostać mądrym. Jakoś żył, ale wszyscy dookoła już dawno położyli na niego laskę. Tylko najbliżsi wierzyli, że chłopiec będzie mógł normalnie funkcjonować. Tymczasem wydarzyła się Kolej na tragedia. Ostry ból brzucha.
     Szkolna pielęgniarka dała mu leki przeciwbólowe. Nie pomogło. Poszedł do lekarza rodzinnego. Stwierdził, że brzuch go boli, bo ma chore gardło. Następnego dnia rodzice wezwali pogotowie. Lekarz wpadł na chwilę, zerknął i stwierdził, że to faktycznie z powodu choroby gardła. Jak szybko wpadł, tak szybko wypadł. Chłopca widzieli jeszcze inni lekarze z okolicy. Nikt go nawet nie zbadał.
     Po kilku dniach chłopak stracił przytomność. Gdy rodzice zawieźli go na pogotowie, personel wpadł w panikę. Chciano natychmiast przewieźć go śmigłowcem do szpitala. Ale platynowa płytka nie pozwalała na zmianę ciśnienia. I tak wieziono go kilkadziesiąt kilometrów karetką. Tymczasem rozlany wyrostek spowodował zakażenie już nie tylko otrzewnej, ale całego organizmu. Rurka pociągnięta od platynowej płytki wciągnęła toksyny z otrzewnej i zakaziła mózg.
     Mateusz w ciągu dwóch tygodni przeszedł 13 operacji. Oczyszczano go krok po kroku. Ale lekarz powiedział rodzicom, że z chłopca już nic nie będzie. Nastolatek zapadł w śpiączkę. I według lekarzy miał się już z niej nie wybudzić. Dlatego podczas śpiączki nie stosowano rehabilitacji. Dlatego zrobiono kolejną operację...
     - Wyjęli mi tę płytkę, żeby 20 tysięcy nie poszło do piachu - mówi dziś Mateusz.
   
Wybudził się ze śpiączki. Jest całkowicie uzależniony od innych. Z powodu braku rehabilitacji jest niepełnosprawny. Zaniki mięśniowe nie pozwalają nawet na to, by usiadł. Poza tym nie ma już platynowej płytki w głowie chroniącej go przed skutkami wodogłowia.
     Rodzice wystąpili do sądu o odszkodowanie od urzędu gminy prowadzącego szkołę, w której pobito Mateusza. Wystąpili o 50 tys. zł. Dostali też pełnomocnika przyznanego z urzędu. Tego samego, który jest zatrudniony w urzędzie gminy. Walczył zdecydowanie o dobro drugiej strony. Chłopiec dostał tylko 10 tys. zł. Sąd powołał nowego biegłego lekarza, który wydał sprzeczną opinię niż wszystkie poprzednie. Uznał, że pobicie było tylko przyczynkiem do choroby, bo chłopiec i tak miałby wodogłowie. Nie potwierdzały tego inne badania, ale sąd właśnie tę opinię uznał za ostateczną. To, że przed pobiciem chłopiec był zdrowy, nie miało żadnego znaczenia. Prawnik, który tak dzielnie reprezentował interesy chłopca, dostał za to od sądu 5400 zł zwrotu kosztów zastępstwa procesowego. Ile wypłacił mu urząd gminy za dobrze wykonane zadanie, nie wiadomo.
   
Rodzina Kwaczyńskich ma 16-hektarowegospodarstwo, z którego nie jest się w stanie utrzymać. Mateusz ma czworo rodzeństwa. Jedna z sióstr ma zespół Downa. Matka nie pracuje. Mateusz dostaje zasiłek pielęgnacyjny. Lekarze, którzy leczyli chłopca na gardło, nie chcą ze mną rozmawiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz