środa, 13 marca 2013

KARA ŚMIERCI w zawieszeniu (NIE 5/2012)

Obowiązuje stereotyp, że więźniowie i aresztanci mają niewiele gorzej od uczciwego Kowalskiego. Bo dostają michę, mają dach nad głową i lekarza na zawołanie. Ma się to nijak do rzeczywistości.

O tym, że w więzieniach dzieje się źle, ludzie dowiedzieli się, gdy w krakowskim areszcie zmarł z głodu Rumun Claudiu Crulic (NIE16/2008). Katownia w Krakowie:
 http://skibniewska.blogspot.com/2013/02/katownia-w-krakowie-nie-162008.html
Zapalenie płuc i mięśnia sercowego w wyniku wielonarządowej niewydolności organizmu. Walczył o swoje dobre imię tak, jak umiał. Rozpoczął głodówkę, bo tylko tak mógł zaprotestować przeciwko oskarżeniom. I choć słabł z dnia na dzień, lekarze więzienni nic nie zrobili, żeby go ratować. Crulic umierał w cierpieniach. Długie tygodnie, na ich oczach, za ich zgodą.

Bo czajnik wywołał żółtaczkę
Jacek Wach z więzienia w Barczewie zachorował na żółtaczkę. Poziom bilirubiny we krwi mówił jasno, co mu jest. Schudł kilkanaście kilogramów, zaczął mdleć. W jego sprawie interweniowała rodzina. Stan fizyczny i psychiczny brata jest tragiczny. Stracił na wadze i jego wygląd jest wstrząsający. Kolor skóry brata nie jest żółty, a ciemno brązowy, taką ilość bilirubiny produkuje jego organizm. (...) brat dalej nie jest leczony, a działania lekarzy ograniczają się do poszukiwania "metody samouszkodzenia wątroby". Lekarz więzienny uznał, że więzień dosypuje sobie do jedzenia proszku do prania albo farby do włosów. Na wniosek lekarza przeniesiono go więc do najgorszej izolatki. Bez ciepłej wody i z zepsutym kiblem. Zabrano mu też wszystkie środki czystości, żeby ich nie zeżarł. I miskę do spłukiwania muszli klozetowej. Więzień był brudny, śmierdziało mu pod nosem, ale nadal miał nieleczoną żółtaczkę. Zabrano mu więc także czajnik. Lekarz stwierdził, że wywoływał on czajnikiem żółtaczkę. Do dziś nie wyjaśnił, w jaki sposób. Trwałe uszkodzenie trzustki i wątroby. Prawie wyrok śmierci.

Bo i tak by umarła
Anna P., trafiając do aresztu, poinformowała o wrzodach żołądka. Ale odmówiono jej przekazania leków, które brała. Przez 2 dni kierownik więziennego ambulatorium odmawiał jej pomocy. A stan zdrowia aresztantki znacznie się pogarszał. Zgłaszała, że została pobita, mdleje, ma zawroty głowy. Wszystko na nic. W chwilę potem Anna P. trafiła do szpitala w stanie ciężkim - po perforacji przewodu pokarmowego. Dodatkowo wykryto u niej krwiaka mózgu. Zmarła. Informując matkę Anny P. o zgonie córki, więzienny medyk powiedział, że "tak i tak by umarła ze względu na raka żołądka".
Analiza akt sprawy wzbudziła nasze wątpliwości co do przestrzegania przez administrację Aresztu Śledczego Warszawa-Grochów podstawowych praw człowieka gwarantowanych przez Konstytucję RP, zwłaszcza prawa do opieki zdrowotnej i równego traktowania przez władze publiczne osób tymczasowo aresztowanych - odpowiedziała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. I robiła wszystko, by ukarać konowała. Tym bardziej że to nie była jedyna jego ofiara.
W kilka miesięcy po śmierci Anny P. jej córka popełniła samobójstwo. 29 maja 2009 r. Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy uniewinnił doktorka od zarzutów. Sąd apelacyjny uchylił ten wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania, nie pozostawiając suchej nitki na sądzie pierwszej instancji. Lekarz ma się dobrze.

Bo otrzymała w niezbędnym zakresie
Małgorzata W. trafiła do celi w ciąży. Od początku pobytu w areszcie w Krakowie, czyli od początku października 2010 r., skarżyła się na bóle brzucha. Jednak zarówno prokurator, który nie wiadomo czemu zastosował tak drastyczny środek zapobiegawczy, jak też personel medyczny, byli głusi. Na konsultację na oddział położniczo-ginekologiczny szpitala MSWiA w Krakowie trafiła po dwóch tygodniach chodzenia po ścianach z bólu. Po konsultacji wróciła do zwykłej celi. Kolejne badania zrobiono jej po miesiącu, gdy dziewczyna już traciła przytomność. Na ich podstawie lekarz stwierdził, że ciąża obumarła. Pomimo to Małgorzata W. wróciła do aresztu, a płód usunięto dopiero 3 dni później. Tego samego dnia, będąc w szpitalu, dostała postanowienie o uchyleniu aresztu. Dopiero wówczas zauważono, że nie ma żadnych podstaw do trzymania jej w celi. Niewinnie osadzona kobieta straciła dziecko i zdrowie. Po powrocie do domu zaczęła interweniować. Ministerstwo Sprawiedliwości stwierdziło, że w oparciu o analizę dokumentacji medycznej w ocenie Biura Służby Zdrowia Centralnego Zarządu Służby Więziennej Pani Małgorzata W. otrzymała świadczenia zdrowotne w niezbędnym zakresie, zgodnie z wiedzą i sztuką medyczną.

Bo nie stwierdzono nieprawidłowości
Helsińska Fundacja Praw Człowieka zwróciła się do ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego z prośbą o wnikliwe wyjaśnienie przyczyn śmierci Edmunda K. oraz weryfikację poprawności zastosowanych wobec niego procedur. Bo zdrowy dotychczas 25-latek umierał w celi w więzieniu w Wołowie -  na oczach współwięźniów, pielęgniarki i klawiszy. Z relacji świadków wynika, że funkcjonariusze nie udzielili więźniowi pierwszej pomocy, a nawet nie otworzyli drzwi do celi, gdy ten parokrotnie tracił przytomność.
Pielęgniarka podała mu coś na uspokojenie i ani myślała wzywać pomoc. Współwięźniowie błagali o lekarza, ale ten nie tylko nie chciał zbadać osadzonego, ale nawet nie miał zamiaru do niego przyjść. Wezwane przez strażnika pogotowie przybyło do więzienia po ponad 20 minutach, gdy Edmund K. już prawie nie oddychał. Zmarł w szpitalu w Lubinie.
Zgodnie z treścią odpowiedzi z Ministerstwa Sprawiedliwości na podstawie ustaleń, dokonanych przez Biuro Służby Zdrowia Centralnego Zarządu Służby Więziennej przy współpracy z Biurem Ochrony i Spraw Obronnych Centralnego Zarządu Służby Więziennej nie stwierdzono nieprawidłowości w zakresie działania funkcjonariuszy Służby Więziennej, będących uczestnikami zdarzenia, w wyniku którego nastąpił zgon osadzonego. Według oceny dokonanej przez Biuro Służby Zdrowia CZSW przebieg udzielenia pomocy przedmedycznej osadzonemu był prawidłowy.

Bo zmarł i już!
Tomasz B. przed wylotem do Stanów Zjednoczonych został skazany za jazdę na rowerze po pijaku. Do odsiadki miał 5 miesięcy, ale wyjechał do USA. Zamknięto go zaraz po powrocie. Tyle że Tomasz B. był chory - ciężka niewydolność wątroby. Najpierw trafił do więzienia w Tarnowie, gdzie nie podawano mu leków. Nie pozwolono mu także przyjmować tych, które otrzymywał od dawna na wolności, a które dawały szansę przeżycia. Prośby matki o pozwolenie podania leków spełzły na niczym. Gdy jego stan się pogorszył, przeniesiono go do oddziału szpitalnego w Krakowie. Tam zmarł. W męczarniach. Matka próbowała walczyć, ale ministerstwo i służba więzienna powtarzają jak katarynka, że Tomasz B. był leczony prawidłowo. W więzieniu w Nowej Soli zmarł 46-latek. Siedział za jazdę rowerem po pijaku. Miał rozległy zawał. Nikt nie jest temu winien. Nikt już nie pamięta, że rodzina walczyła o specjalistyczne leczenie więźnia przez wiele miesięcy. Bezskutecznie. W areszcie policyjnym w Stalowej Woli zmarł 18-latek. Bez powodu. 52-latek w Łodzi też umarł. Bo tak!
O przyczynach śmierci 45-latka w areszcie w Rykach nikt zbyt długo nie mówił. Bo nie było o czym. Według prokuratury sekcja zwłok nie wskazała na przyczynę śmierci (!). O 20-latku z kieleckiego aresztu czy 37-latku z Brzegu też dziś nikt nie wspomina. A to jeszcze świeże trupy. Nikt o nich nie walczył, nie szukał przyczyn, więc nie ma o czym gadać. Zresztą i tak nie znaleziono by winnych.

Bo dostał Apap
Jako państwo polskie przegrywamy w Strasburgu. Nie tylko z powodu przeludnienia więzień, fatalnych warunków, bezzasadnych aresztów, ale także z powodu niewłaściwej opieki medycznej. 25 stycznia 2011 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał wyrok w sprawie Kupczak przeciwko Polsce (skarga nr 2627/09). Pisaliśmy o nim ("NIE?nr 21/2009i nr 5/2011).
W 2000 r. Edward Kupczak miał wypadek samochodowy i doznał trwałego urazu kręgosłupa. Od tego momentu przez 6 lat korzystał z pompy morfinowej, która uśmierzała ból. W 2006 r. Kupczak został aresztowany pod zarzutem kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Ziobro wtedy szalał i potrzebny był mu gość powiązany z krakowskimi politykami. Sąd w Kielcach uznał, że jeżeli Kupczak będzie objęty odpowiednią opieką medyczną, może pozostać w areszcie. W trakcie przebywania w areszcie Kupczakowi zamiast morfiny zaczęto podawać sól fizjologiczną i Apap. Podrzucano mu Apap, gdy już gryzł ręce z bólu, a współwięźniowie nie mogli słuchać jego wycia. Przedłużano mu areszt prawie przez 3 lata.
Bo prokurator szukał dowodów. Po 2 latach (!) Kupczaka zbadał lekarz z Kliniki Leczenia Bólu oraz Opieki Paliatywnej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lekarze wydali zgodną opinię, w której potwierdzono, że Kupczak cierpi na powracające ataki bólu (z częstotliwością raz na godzinę, trwające średnio od kilku do kilkunastu minut) i że nie widać działania pompy morfinowej od 2007 r. Lekarz więzienny rzucił na to okiem, sąd penitencjarny podobnie. I dalej podawano Apap.
Edward Kupczak został zwolniony z aresztu dopiero po roku od tamtego badania. W skardze do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka Kupczak zarzucał brak zapewnienia ze strony państwa odpowiedniej opieki medycznej podczas trwającego 2,5 roku aresztu. Zarzucał przede wszystkim naruszenie art. 3 - zakazu tortur i nieludzkiego traktowania. Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że sytuacja, w której organy odpowiedzialne za zapewnienie skutecznej opieki medycznej nie wywiązały się z ciążących na nich obowiązków (nie podjęcie działań zmierzających do naprawienia pompy morfinowej),stanowi naruszenie zakazu nieludzkiego oraz poniżającego traktowania ustanowionego w art. 3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Trybunał uznał również naruszenie art. 8 (prawo do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego) konwencji oraz naruszenie art. 5 § 3 konwencji (prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego) ze względu na zbyt długie stosowanie tymczasowego aresztowania. 10.000 euro zadośćuczynienia.

I nikogo to nie obchodzi
Naczelna Rada Lekarska nie zajmuje się błędami lekarzy więziennych, bo medyk z pudła to nie tyle lekarz, ile funkcjonariusz Służby Więziennej. I podlega jej kontroli. Pokazujemy wyżej, jak wygląda ta kontrola. Brak też danych w Naczelnej Radzie Lekarskiej o tym, jakie jest przygotowanie zawodowe więziennych lekarzy. Nie ma także danych dotyczących ich doskonalenia zawodowego, co jest obowiązkiem każdego innego lekarza. Do pracy w więzieniu trafiają najczęściej ci lekarze, których nigdzie już nie chcą, którzy są odsuwani od pracy z pacjentami na wolności. Często podejmują tę pracę emeryci, żeby dorobić. Ale też tacy, którzy są tak słabi, że nikt nie odwiedza ich gabinetów prywatnych. Ten medal ma też drugą stronę. Lekarz więzienny zatrudniany jest na pół etatu. I zarabia niecały 1000 zł. A to nie jest lekki kawałek chleba. W każdym razie nie powinien być.
- Każdy dyrektor więzienia przyjmie jakiegokolwiek lekarza z pocałowaniem w rękę. Nikt mu w przygotowanie zaglądał nie będzie. Byleby tylko chciał pracować za te marne grosze - mówi dyrektor jednego z więzień.
Anonimowo wypowiada się również psycholog, który ma badać każdego, kto trafia do pracy w Służbie Więziennej. Powinien wydać opinię, czy delikwent nadaje się do tej pracy. Tymczasem lekarze nigdy nie przychodzą na takie badanie. A bywa, że trafiają do niej tacy, którzy chcą się zemścić za jakąś doznaną krzywdę. Lekarz jednego z więzień poszedł tam, bo kiedyś napadnięto mu córkę i okaleczono. Zapowiedział, że zlikwiduje całe to przestępcze nasienie. I skutecznie to robił przez kilka lat! 
Helsińska Fundacja Praw Człowieka ma nadzieję, że coś zmieni.
- Państwo, jeśli decyduje się na pozbawienie kogokolwiek wolności, przejmuje odpowiedzialność za tę osobę. Oznacza to zapewnienie leczenia, opieki, bezpieczeństwa - twierdzi Maria Ejchart z fundacji. Szkoda, że to tylko teoria.
Foto popis| do domu zaczęła interweniować. Ministerstwo Sprawiedliwości stwierdziło, że w oparciu o analizę dokumentacji medycznej w ocenie Biura Służby Zdrowia Centralnego Zarządu Służby Więziennej Pani Małgorzata W. otrzymała świadczenia zdrowotne w niezbędnym zakresie, zgodnie z wiedzą i sztuką medyczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz