czwartek, 7 marca 2013

TAJEMNICE ze śmietnika (NIE 44/2011)


Jedliński
Ambitny prokurator wymyśli wszystko, co chce usłyszeć od świadka.
- Co świadek wie o przestępczej działalności oskarżonych - pyta sędzia Jedliński. Młody człowiek zerka na kilkadziesiąt osób siedzących na ławie oskarżonych.
- Eeeeeee, yyyyyy, ja nieeeeee bardzo... - odpowiada.
- A może słyszał pan jakieś plotki? - dorzuca sędzia.
I na tym polega postępowanie przed sądem.

Koronny
Daniel B. został zatrzymany na gorącym uczynku. Zamknięto go. Od pierwszego dnia prokurator zaczął nad nim pracować. Danielowi B. groziło 20 lat odsiadki. Ale jeśli powie wszystko, co wie i pomoże prokuraturze, zostanie świadkiem koronnym, będzie miał ochronę i pensyjkę do końca życia. Długo nie trzeba było go namawiać. Sam B. niewiele rozumiał z całej tej gadki prokuratora.
- To tłumok - mówi jego dawny kolega, dziś jeden z wielu wrogów. Daniel B. skończył 6 klas szkoły specjalnej. Mówi prostymi zdaniami. W protokołach zeznań tego nie widać. Jego opowieść o działalności przestępczej znajomych płynie jak rwąca rzeka.
- Eeeeeee, yyyyyyy, czy mógłby sędzia przeczytać moje zeznania, co to ja dla prokuratora mówiłem, to ja to potwierdzę. Bo ja, eeeeeee, nie wiem teraz... - odpowiada, gdy sędzia chce, by złożył tak obszerne wyjaśnienia, jakie składał przed prokuratorem. I sędzia czyta. Godzinami. B. kiwa głową:
- Potwierdzam. Gorzej jest, gdy trzeba wskazać, którego z oskarżonych zna. Mówi, że dobrze zna jednego młodego policjanta. Wymienia go z nazwiska, rzuca nawet jakąś ksywę. Opowiada o tym, jak pił z nim wódkę. Jak o dupach gadali. Ale na sali tego gościa nie widzi. Nie ma go tu. Tymczasem siedzi pół metra od niego.
- Eeeeeeee, yyyyyyy, aaaaaa, no tak go sobie wyobrażałem - mówi, gdy policjant się przedstawia. Ma też problemy z datami. Podobno główny oskarżony wiózł jakiegoś gościa po narkotyki. Razem je potem przywieźli. Jest pewny daty. Pamięta szczegóły i jaka była wtedy pogoda. Zdziwiony jest, gdy okazuje się, że ten drugi w tym czasie odbywał karę w więzieniu.
Może więc było to pół roku później? Tak, na pewno pół roku. Jednak pogoda była inna. I znowu się zdziwił, bo tamten wciąż był wtedy w więzieniu. Kolory też mu się mylą. Opowiada, że pewna laska wielokrotnie wiozła amfetaminę granatowym maluchem. A ona miała czerwonego fiata. Albo bywał 16 razy w ciągu dnia w domu u oskarżone go. Nie pamięta, po co chodził tam tak często, ale widział w tym domu walające się na wersalkach narkotyki. Kilogramami. Dużo ich było, bo i dom duży. 4 piętra, kilkanaście pokoi. Tymczasem ten dom jest dwupiętrowy i pokoi w nim jak na lekarstwo, bo projekt był do dupy. Nie widział w tym domu nikogo poza babą oskarżonego. Szeroko otwierał oczy na wieść, że oskarżony ma dwoje małych dzieci, wtedy malutkich, które musiały być w domu. Szczególnie jeśli bywał tam 16 razy w ciągu dnia. Jedno pewnie raczkowało między paczkami narkotyków? Podaje, że oskarżony dał mu za narkotyki srebrne audi. Cacko. Dziwi się, gdy okazuje się, że oskarżony rok wcześniej sprzedał to cacko, na co ma stosowne kwity.

Celebryci
Tymczasem zeznania Daniela B. mają ogromny ciężar gatunkowy. Opowiedział na 300 stronach przesłuchań o swojej znajomości z gwiazdami Świdnicy. Piotrem Treczyńskim, wielokrotnym mistrzem Polski w boksie, i Stanisławem Staszukiem, też znanym polskim bokserem. Znał ich każdy świdniczanin. Chłopcy uczyli się u nich boksu. Treczyński od lat organizował wmieście międzynarodowe gale bokserskie. Miejscowi celebryci. Na takich PiS miał wtedy chrapkę. Daniel B. opowiadał o tym, jak Staszuk handlował narkotykami. Przeszukano 6 związanych ze Staszukiem adresów. Kilkunastu funkcjonariuszy z psem do wykrywania narkotyków. Nigdy nic nie znaleziono. Nawet fifki, wagi albo torebek foliowych do pakowania marychy. Przeszukali dom, firmę, klub, byłą żonę, obecną konkubinę, rodziców byłej żony, wszystkich bliskich i dalszych znajomych. Wygrzebano jednemu z kolegów 0,005 g marihuany z kieszeni. Nawet do fifki za mało. Ale zarzut postawiono. B. powiedział, że Staszuk przemycał narkotyki za granicę. Był 8 razy sprawdzany na granicy. Raz wybebeszono mu samochód. Nigdy nic nie znaleziono. Powiedział, że robił dla Staszuka lewe kolizje drogowe, żeby dostał odszkodowanie z PZU. Tymczasem Staszuk nigdy nie miał żadnej kolizji. Nigdy też nie występował o odszkodowanie do jakiegokolwiek ubezpieczyciela. Powiedział, że Treczyński i Staszuk ściągali haracze. Ale nie ma nikogo, kto by mówił, że im płacił. Podobno czerpali zyski z nierządu z klubu Ranczo. Tymczasem burdelmama nie wygląda na taką, która chciałaby się z kimkolwiek dzielić kasą. I mówi, że chłopcom, owszem, czasem płaciła, ale za ochronę panienek.
Sędzia Maciej Jedliński uznaje jednak zeznania Daniela B. za wiarygodne. Nie każe mu zeznawać, bo wie, że B. nie wydukałby nawet połowy tego, co jest w zeznaniach sporządzonych przez prokuratora.
Odczytuje je na sali sądowej. Raz tylko szybko przerzucił dwie strony protokołu.
- A, to nieistotne dla sprawy - rzucił szybko. Były to te fragmenty zeznań, w których Daniel B. mówił o tym, że sędzia Jedliński bierze 100 tys. zł za załatwioną sprawę. Ciekawe, czy w tej kwestii świadek też jest wiarygodny? Najciekawsza jest jednak praca prokuratorów - Krzysztofa Schwartza i Karoliny Rzeczyckiej-Jarosz. Tak bardzo zależało im na posadzeniu bokserów, że najprawdopodobniej sfałszowali przesłuchania świadka koronnego. Protokół przesłuchania świadka Daniela B. "zawiera znamiona dokumentu niejednorodnego " napisał grafolog powołany przez jednego z oskarżonych. Biegły stwierdził, że protokoły na stronach od 1 do 18 zostały podpisane przez świadka, ale już od strony 19 do 46 podpisy najprawdopodobniej sfałszowano. Tego nie podpisywał koronny. A w tej właśnie części zeznań znalazły się opowieści o największym ciężarze gatunkowym.
- Ja w tym czasie trenowałem swój podpis, bo ja nigdy nie podpisywałem nic tak dużo, jak teraz, to sobie trenowałem - tłumaczył w sądzie B. Ale i on powiedział, że na zeznaniach są nie jego podpisy. Według grafologa podrobione podpisy to jeszcze nie wszystko. Zwrócił on uwagę, że zeznania Daniela B. zostały zeskanowane i dołączone do różnych protokołów. Do stwierdzenia tego faktu niepotrzebny jest naukowiec. Te same zdania, te same błędy interpunkcyjne - przecinek w przecinek. Dokładnie to samo świadek miał mówić co jakiś czas przez kilka lat, odnosząc to do przeróżnych okoliczności. Raz brał udział w tym napadaniu i widział, jak jeden z oskarżonych bił, uderzał i straszył klamką. Parę lat później identyczne zdanie zostało wklejone do protokołu z zeznań dotyczące innego oskarżonego. Potem jeszcze innego. Takich kwiatków jest kilkadziesiąt. Widać to gołym okiem.

Sfora
Dobremu gangowi potrzebni są skorumpowani policjanci. Wiedział o tym prokurator. Daniel B. opowiada więc o policjantach. Jeden miał w 2001 r. wozić z nim narkotyki swoim nissanem. Tymczasem policjant kupił tego nissana pod koniec 2002 r. Miał też wziąć od niego 50 zł za przekazanie informacji o blokadzie. Prokurator postawił mu zarzuty mimo wszystko. Drugi miał bzykać za darmo prostytutki w zamian za donoszenie o tym, co wiedzą o nich policjanci. Gdy okazało się, że policjant nie przeleciał żadnej z panienek, prokurator musiał zmienić zarzut czerpania korzyści seksualnych na niedopełnienie obowiązku społeczne go, czyli niepowiadomienia organów ścigania, że tam jest burdel. Choć wszyscy w mieście wiedzieli, że tam dziewczynki nie grają w domino. Zarzucono mu także, że często bywał w kantorze u Treczyńskiego. I szeptał mu do ucha, za co Treczyński płacił. Nie zauważono, że z każdej wizyty jest raport i setki służbowych telegramów. Trzeci funkcjonariusz miał przekazać Danielowi B. paczkę od żony w zamian zamożliwość napicia się wódeczki z B. Funkcjonariusz faktycznie dał mu wtedy paczkę. Bo był dyżurnym i takie były jego obowiązki. Może i Daniel B. powiedział, że ma u niego kielicha, nie pamięta, ale z nim nie pił. Prokurator postawił mu zarzut korupcyjny za przyjęcie nieustalonej ilości alkoholu. Wszyscy pomówieni przez Daniela B. policjanci zostali natychmiast aresztowani. Niektórzy przesiedzieli nawet rok w aresztach. Bo mogli mataczyć.

Szantaż
Beata O. to konkubina Stanisława Staszuka. Trafiła do aresztu, gdzie była 2,5 roku. Gdy ją zatrzymano, młodsza córka miała 9 miesięcy, była jeszcze przy piersi. Druga córka szykowała się właśnie do komunii.
- Nie szkoda pani dzieci? Jak pani coś powie na męża, to wróci pani do córek, a jak nie, pójdą do domu dziecka - przekonywał prokurator Schwartz.
Gdy nie chciała nic powiedzieć o przestępczej działalności męża, skończyło się "paniowanie"?.
- Albo coś, kurwa, powiesz, albo cię zamknę! - skoczył do niej prokurator.
- Wybieraj: albo Staszuk, albo dzieci.
Prowadzono ją przez Wrocław w kajdankach, bez sznurówek, pod eskortą policji z ostrą bronią. Wyjęto jej nawet fiszbiny z biustonosza, bo to niebezpieczne. Dzieci nie trafiły do domu dziecka tylko dlatego, że policjant na przesłuchaniu powiedział jej, aby szybko napisała oświadczenie, że dziećmi ma zająć się babcia. Należy uznać ją winną z tego względu, że pozostaje w związku konkubenckim ze Stanisławem Staszukiem - napisał Schwartz we wniosku o zastosowanie aresztu, a potem w akcie oskarżenia. Stanisław Staszuk przesiedział w areszcie ponad 6 lat. Piotr Treczyński też 6. Obaj albo nie mieli w ogóle widzeń, albo mieli "przez pleksę". Podobnie Beata O. nie mogła zobaczyć dzieci. Policjanci też nie mogli widzieć nikogo. Żeby nie mataczyli.

Czyściciel
Sędzia Maciej Jedliński sypał wyrokami. Policjantom zniszczył życie, uznając ich winnymi zarzucanych przez prokuratora czynów. Czyli niedopełnienia obowiązku społecznego, przyjmowania kasy za szeptanie do ucha, wożenia narkotyków nieistniejącym samochodem i przekazywania paczki "na dołku?. Rzekomi gangsterzy dostali po kilkanaście lat. Ale musieli tyle dostać, bo jak tu wytłumaczyć 6 lat aresztu?
Sędzia Jedliński sądził tak sumiennie, że nie zauważył, iż trzech oskarżonych reprezentuje ten sam pełnomocnik co świadka koronnego. Nie widział sprzeczności interesów.
- Schwartz wyczyści Świdnicę, tylko nie zapomnij mówić na Treczyńskiego - mecenas Tomasz Bokszczanin mówił do świadka koronnego. Wtedy, gdy był też pełnomocnikiem Treczyńskiego. Dopiero Sąd Najwyższy w kasacji dopatrzył się, że w Świdnicy jest wolnoamerykanka.

Niektórych skazanych w ogóle uniewinnił z braku dowodów. Resztę wątków skierował do ponownego rozpatrzenia. Na 20 stronach uzasadnienia decyzji sędziowie nie pozostawili suchej nitki na prokuraturze zbierającej dowody i na sądzie, który bezkrytycznie dowody te przyjął jako wystarczające.
Gang bokserów - jak pisały o nich lokalne media ...znowu stoi przed sądem. Oskarżani mają innego sędziego, ale ławnicy są ci sami co w poprzednim procesie. Policjanci czekają na wyrok sądu apelacyjnego.

PS Zeznania świadka koronnego Daniela B. walały się przy śmietniku we Wrocławiu. Opisaliśmy to w dwóch publikacjach z cyklu "Jak zabija prokurator" (nr 40 i 42/2011).

"Jak zabija prokurator"

3 komentarze:

  1. Wszystko to szczera prawda.Tak właśnie postepuje prokuratura oraz sad okregowy w Swidnicy.Zeznania kolejnego swiadka koronnego Krzysztofa P.dotyczace Sedziego Macieja jedlinskiego sa a aktach sprawy najwiekszego lumpa w Świdnicy Krystiana Freda G.ktorego kolejny ambitny prokuratorszczyna z Prokuratury Okregowej wykreował na najwiekszego dilera narkotykowego dzieki czemu dostał sie do prokuratury apelacyjnej we w -u.A zeznania świadka koronnego. nigdy nie ujrzały swiatla dziennego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to prawda wszystko

    OdpowiedzUsuń