piątek, 27 grudnia 2013

Głupi i głupsi (NIE Nr 41/2013, 2013)

Na kim żerować najłatwiej? Na biednych, bezradnych, przestraszonych i niemądrych.

– Pozostaje tylko linka i gałąź – mówi kobieta. – Ale nie mam tyle odwagi.
Jej sąsiadka już próbowała. Syn przyszedł nie w porę i odratował. Trafiła na oddział psychiatryczny. Inni nie.
Jest ich osiemnaścioro. Młodzi i starzy. Łączy ich bieda. Wszyscy nie pracują, nie mają na życie. Łączy ich też strach o nowy dzień, bo przecież w każdej chwili może przyjść komornik i powiedzieć: Wynocha! Łączy ich też Teresa Witkowska – właścicielka tuczarni świń i ogromnego pola. Pracodawczyni. Oszustka.

– Mam nóż na gardle, potrzebuję pomocy – mówiła każdemu z nich Witkowska. – Nie mam na światło, na opłaty. Podżyruj mi pożyczkę.
Wiedzieli, że jeśli tego nie zrobią, stracą robotę. Pracowali przy wszystkim. Oczywiście na czarno. Zbierali marchew, obierali cebulę dla świń. Robili też przy świniach. Zarabiali 2 zł na godzinę. Ale i to był dla nich majątek. Większość to bezrobotni bez prawa do zasiłku, samotne matki wychowujące małe dzieci i emeryci lub renciści. Dorobienie 20 zł dziennie dawało możliwość zjedzenia obiadu.
To miała być pożyczka w wysokości 2 tys. zł. Witkowska miała ją szybko spłacić. Tylko trzeba było złożyć podpis na kwitku. In blanco. Do SKOK w Kutnie przyjechali tuż przed zamknięciem. Każde osobno. W banku był tylko jeden pracownik.
– Wpychali nas w przeróżne drzwi. Wszystko było szybko – opowiada młody mężczyzna. – Tu podpisać, tam podpisać. Szybko, szybko, bo zamykamy… Nie odpowiadali na pytania, tylko mówili, żeby się o nic nie martwić.
I tyle. Nigdy więcej o sprawie nie rozmawiano. Nigdy też nie widzieli pieniędzy, które odbierała Witkowska. Reszta działa się już poza nimi. Oni mieli tylko wrócić do roboty przy świniach.

Nie mieli pojęcia, że ich pracodawczyni wzięła nie po 2 tys. zł, ale po 20 lub 40 tys. Nie przypuszczali, że nigdy nie będzie tego spłacać. Ani tego, że wcale nie są żyrantami pożyczek, ale pożyczkobiorcami. Dowiedzieli się o tym dopiero od prokuratora, który poinformował ich, że pójdą siedzieć co najmniej na rok.
SKOK w Kutnie rozwijał się nieźle. Podobnie jak jego dwoje pracowników – kierownik oddziału i jego asystentka. Kierownik Mariusz T. wielokrotnie udzielał kredytów na podstawie fałszywego zaświadczenia o zatrudnieniu.
W Kutnie i okolicy klienci SKOK o tym wiedzieli.
Witkowska z pobliskiego Żychlina też. Pewnego dnia przyszła do Mariusza T. po kredyt.
Nie miała zdolności kredytowej, bo wcześniej nie spłacała zaciągniętych w banku długów. Kierownik zeznał, że podjął współpracę z Witkowską ze strachu.
Zagroziła, iż zgłosi w centrali SKOK w Gdyni, że on udziela kredytów niezgodnie z procedurą.
Współpraca polegała nie tylko na przyznaniu jej jednorazowej pożyczki, ale na świetnie prosperującym mechanizmie wyciągania kasy z banku. Zaświadczenia o zarobkach dostarczała kierownikowi Witkowska. On dokonywał pozostałych koniecznych wpisów. Robił to w domu.
– Ja według zgromadzonych zaświadczeń miałam być kierowniczką pociągu – mówi rencistka.
– Ja miałam być urzędniczką miejską z Łęczycy, choć nigdy w życiu w Łęczycy nie byłam – mówi matka trójki dzieci.
– Ja niby prowadziłam firmę marketingową, a nawet nie wiem, co to jest ten marketing – rzuca starsza kobieta, emerytka.
Niektóre podpisy na oświadczeniach i dokumentach kredytowych Mariusz T. podrabiał sam. Udzielanie pożyczek na słupa szybko znudziło się kierownikowi. Zaczął wypełniać umowy krzyżowo, czyli pożyczkobiorcy byli też poręczycielami. To dawało możliwość zaciągnięcia kolejnych pieniędzy. I tak słup przyprowadzony przez Witkowską miał kilka umów kredytowych podpisanych swoim nazwiskiem.
Po kierowniku przejęła proceder jego asystentka Ilona D. Ona też podobno bała się Witkowskiej, bo ta zastosowała ten sam manewr co przy jej poprzedniku – zawiadomi centralę SKOK. Mariusz T. przyznał lewe pożyczki na kwotę 408 065,59 zł, a jego koleżanka na 300 478,19.

– Jeśli nie przyznacie się do winy, pójdziecie siedzieć na co najmniej rok – powiedział każdemu z nich prokurator Prokuratury Rejonowej w Kutnie Przemysław Ziółkowski.
Co nie było prawdą, bo ludzie nie mieli pojęcia, że zaciągali w SKOK kredyty. Prokurator potrzebował sukcesu i wyników, zrobił z nich więc współsprawców wyłudzenia pieniędzy z banku.
– Jeśli dobrowolnie poddacie się karze, nie będziecie musieli spłacać tych pożyczek. Zróbcie to dla swojego dobra – zapewniał prokurator.
Zrobili. Poszli na samoukaranie i założyli sobie tym pętlę na szyję. Prokurator zmusił ich do przyznania się do czegoś, czego nie zrobili. W akcie oskarżenia napisał, iż wiedzieli, że oszukują bank, że działali w charakterze pomocników Witkowskiej i że sami odbierali pieniądze z banku, które potem przekazywali pracodawczyni. Według kwitów prokuratorskich działali wspólnie i w porozumieniu w z góry zaplanowanym celu…
Podpisali to, choć nigdy nie zobaczyli pieniędzy. Wdokumentacji prokuratorskiej jest informacja, że dostali adwokata z urzędu. Jego też nigdy nie widzieli na oczy. O tym też dobrze wiedział prokurator.

Dostali po roku w zawiasach na 3 lata. W sądzie też nie było adwokata. Sędzia nie zwrócił uwagi na ten drobiazg.
– Mam do spłacenia 444 tys. zł – mówi młody mężczyzna.
Był kredytobiorcą i poręczycielem w dwóch innych umowach. Jego podpis na większości dokumentów został podrobiony. Jego partnerka ma 156 tys. zł do spłacenia. Razem wychowują dwie małe dziewczynki. Nie mają pracy, jak większość w Żychlinie.
Pozostali mają do spłaty też ok. 200 tys. zł. Wszystko przez odsetki, które w SKOK są spore. Miesięcznie dług rośnie każdemu z nich o ok. 3 tys. zł.
Władze SKOK Stefczyka nie czują się winne. Winnych pracowników zwolniono, a przecież te 18 osób przyznało się do winy. Zostały skazane.
– Jest mi strasznie przykro – twierdzi rzecznik SKOK Andrzej Dunajski, gdy poznaje prawdę. – Ale SKOK winny temu nie jest. W każdym banku zdarzają się takie sytuacje, wszędzie są umowy krzyżowe.
Prokuratura w Kutnie już nie prowadzi tej sprawy, zatem się nie wypowiada. Akty oskarżenia zostały skierowane do sądu, sąd wydał prawomocne wyroki.
– Nas interesuje okres od prowadzenia postępowania przygotowawczego aż do prawomocnego skazania. Teraz o Teresę Witkowską trzeba pytać w sądzie penitencjarnym – mówi szef kutnowskiej prokuratury Sławomir Erwiński.

Oszustka nie siedzi.
– Wszyscy jej szukamy – mówią ofiary Witkowskiej. – Zapadła się pod ziemię. Podobno trochę siedziała, ale wyszła i uciekła do Anglii.

Pracownik prokuratury w Kutnie powiedział anonimowo, że Witkowska poszła na współpracę z prokuratorem.

W Żychlinie zna wielu ludzi. Tych z wysoka też. I wiele o nich mogła powiedzieć. To miało zadziałać na jej korzyść. Jej sytuacja jest znacznie lepsza od sytuacji osiemnastu osób, które mają spłacać jej długi.
– Kiedyś spotkałam ją na ulicy. Zapytałam, co ona sobie wyobraża, zniszczyła tylu ludzi. To zaśmiała mi się w twarz i powiedziała, że sami się w to wpakowaliśmy – mówi młoda kobieta. Ma do spłacenia prawie 300 tys. zł.
Przed sądem, gdzie Witkowska występowała jako świadek w ich sprawie, utrzymywała, że ci ludzie brali kredyty dla siebie. Ona im tylko pomagała dotrzeć do skorumpowanych pracowników banku. Z dobroci serca. Zeznawała, że brali na okna, opał, podłogę, samochód. Nikt z nich nie ma nowych okien, nowej podłogi ani samochodu. Ta, która miała brać na opał, zimą była pensjonariuszką opieki społecznej z powodu zimna w domu.
Szef prokuratury zapewnia, że Witkowska została skazana.

Wszyscy zabawili się kosztem tych ludzi. Pracodawca, prokurator, sędzia, komornik, bank.
Większość oszukanych ma wykształcenie podstawowe. Nikt nie pracuje. Niektórzy dostają zasiłek z opieki społecznej w wysokości do 300 zł miesięcznie. Mają na utrzymaniu małe dzieci.
W Żychlinie kiedyś była cukrownia, zakład produkcji transformatorów, oddziały PGR. Żyło się spokojnie. W2009 r. wmieście powstała podstrefa Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Działające tu zakłady pracy zostały sprzedane obcemu kapitałowi, głównie Włochom i Francuzom. W Żychlinie nie ma już pracy.
– Tylko linka i gałąź – mówi rencistka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz